| MISERICORDIA.newsletter   » zapisz się |  

PL | EN | DE | FR | IT | ES | PT | RU   translate by  GoogleTranslate

Rozważanie IX
17 kwietnia 2022 roku

DOŚWIADCZYĆ MIŁOSIERDZIA

„...pozwól wszystkim mieszkańcom ziemi doświadczyć Twojego miłosierdzia...” (z Aktu zawierzenia świata Bożemu Miłosierdziu)

Doświadczenie świata i człowieka

Kiedy św. Jan Paweł II prosił Pana Boga, aby wszyscy ludzie na świecie mogli doświadczyć Jego miłosierdzia, bynajmniej nie miał na uwadze doświadczenia w tym znaczeniu, o jakim mówią i jakim posługują się nauki przyrodnicze, zwłaszcza fizyka i chemia.

Doświadczenie fizyczne, często zwane również eksperymentem, polega bowiem na tym, że w warunkach laboratoryjnych, w kontrolowanych warunkach, które zapewniają jego powtarzalność, wywołuje się jakieś zjawisko. Ze strony osoby je przeprowadzającej, podlega ono obserwacji i pomiarom, co umożliwia, następnie, jego ilościowy i jakościowy opis. Dzięki temu możliwe staje się wytłumaczenie tego zjawiska w ramach aktualnie istniejącej wiedzy.

Eksperyment jest również źródłem wiedzy o prawach fizycznych, stanowi także wielką pomoc w ich weryfikacji, co więcej, może przyczynić się do rozwoju samej nauki. Wskazał na to żyjący na przełomie XVI i XVII wieku angielski filozof, eseista, prawnik i mąż stanu Francis Bacon. Stąd uchodzi on za jednego z twórców nowożytnej metody naukowej opartej na eksperymencie i indukcji. Podobnie o wadze doświadczenia pisał w XVII wieku słynny francuski matematyk, fizyk, a także eseista i filozof Blaise Pascal, który twierdził, że ,,prawdziwym mistrzem, którego trzeba słuchać w fizyce, jest doświadczenie”.

Pojęcie doświadczenia pojawia się również w Piśmie Świętym. W Księdze Mądrości jest mowa o tym, że sam Bóg doświadcza ludzi: „Po nieznacznym skarceniu dostąpią dóbr wielkich, Bóg ich bowiem doświadczył i znalazł ich godnymi siebie” (Mdr 3, 5). Doświadczenie to może być dla nich bardzo bolesne. Bóg „doświadczył ich jak złoto w tyglu i przyjął ich jak całopalną ofiarę” (Mdr 3, 6) – stwierdza bez jakichkolwiek eufemizmów autor Księgi.

To szczególne Boże doświadczenie zasadniczo różni się od doświadczeń dokonywanych w naukach przyrodniczych. W ich przypadku chodzi bowiem o wzbogacenie wiedzy o świecie u tego, który dokonuje eksperymentu i pragnie jego wynikami dzielić się z innymi. Natomiast w odniesieniu do Boga, który doświadcza człowieka, nie może wchodzić w grę jakiekolwiek poszerzenie Jego wiedzy o nim. On przecież o człowieku wie wszystko. Zna nie tylko jego przeszłość, ale także jego przyszłość. Doświadczając człowieka, Bóg pragnie ukazać mu całą prawdę o nim samym. Niekiedy jest ona pełna radości, uwielbienia i wdzięczności, gdy ktoś na wzór Maryi dziękuje Wszechmocnemu za wielkie rzeczy, jakie On w nim uczynił (por. Łk 1, 46-49). Zdarza się jednak, że Bóg boleśnie doświadcza człowieka, aby obnażyć pełną prawdę o nim i aby pozbawić go złudnego zadufania w siebie i we własne siły.

Przejmującym przykładem takiego Bożego doświadczenia jest historia zaparcia się św. Piotra. Najpierw podczas Ostatniej Wieczerzy żarliwie zapewniał Jezusa: „Choćby wszyscy zwątpili w Ciebie, ja nigdy nie zwątpię” (Mt 26, 33b). W swym przekonaniu o własnej niezłomności trwał bezkrytycznie, nie zważając na uwagę Jezusa: „Zaprawdę, powiadam ci: Jeszcze tej nocy, zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz” (Mt 26, 34b). Pewny siebie, Piotr od razu odpowiedział swemu Mistrzowi: „Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie” (Mt 26, 35a). Być może jeszcze bardziej umocnił się w swym zadufaniu, gdy jako jedyny spośród uczniów podczas aresztowania Jezusa w Ogrójcu „wyciągnął rękę, dobył miecza i ugodziwszy sługę najwyższego kapłana odciął mu ucho” (Mt 26, 51b). Zapewne był bardzo zdziwiony, że Jezus powiedział do niego: „Schowaj miecz swój do pochwy, bo wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną” (Mt 26, 52b), godząc się w ten sposób na swe pojmanie. Kiedy jednak doszło do prawdziwej próby wierności i odwagi, Piotr trzykrotnie wypierał się jakiejkolwiek znajomości z Jezusem. Gdy po raz trzeci gorąco zapewniał otaczających go ludzi, że Go nie zna, zapiał kogut. W tym samym momencie „Pan obrócił się i spojrzał na Piotra” (Łk 22, 61a). To spojrzenie przypominało Piotrowi nie tylko zapewnienia o wierności Jezusowi. To Jezusowe spojrzenie było także próbą serca Piotra: Czy nadal będzie uparcie brnął w swej dotychczasowej postawie, czy też ogarnie go wstyd i żal z powodu swej niewierności. Wszyscy synoptycy jednomyślnie stwierdzają, że w tym właśnie momencie Piotr „wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał” (Łk 22, 62). Próba, jakiej został poddany przez Chrystusa, wykazała jego słabość. Z drugiej natomiast strony pokazała, że mimo wszystko Piotr był człowiekiem prawego sumienia, zdolnym do żalu i otwartym na osobiste nawrócenie.

Doświadczenia, jakim Bóg poddaje człowieka, mieszczą się w Jego przedziwnej pedagogii, mającej ostatecznie na celu dobro ludzi. To dlatego autor Listu do Hebrajczyków pisał: „Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi, a zapomnieliście o upomnieniu, z jakim się zwraca do was, jako do synów: Synu mój, nie lekceważ karania Pana, nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza. Bo kogo miłuje Pan, tego karze, chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje. Trwajcież w karności! Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi. Jakiż to bowiem syn, którego by ojciec nie karcił? Jeśli jesteście bez karania, którego uczestnikami stali się wszyscy, nie jesteście synami, ale dziećmi nieprawymi. Zresztą, jeśliśmy cenili i szanowali ojców naszych według ciała, mimo że nas karcili, czyż nie bardziej winniśmy posłuszeństwo Ojcu dusz, a żyć będziemy? Tamci karcili nas według swej woli na czas znikomych dni. Ten zaś czyni to dla naszego dobra, aby nas uczynić uczestnikami swojej świętości. Wszelkie karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości. Dlatego wyprostujcie opadłe ręce i osłabłe kolana! Proste czyńcie ślady nogami, aby kto chromy nie zbłądził, ale był raczej uzdrowiony. Starajcie się o pokój ze wszystkimi i o uświęcenie, bez którego nikt nie zobaczy Pana. Baczcie, aby nikt nie pozbawił się łaski Bożej” (Hbr 12, 4-15a).

W jakiejś mierze tę myśl autora Listu do Hebrajczyków przedłuża św. Piotr w swym Pierwszym Liście, widząc w różnego rodzaju doświadczeniach zsyłanych przez Boga na chrześcijan szansę dla ich osobistego wzrostu w wierze, co jest gwarancją wiecznego zbawienia: „Dlatego radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń. Przez to wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota, które przecież próbuje się w ogniu, na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu Jezusa Chrystusa” (1 P 1, 6-7).

Doświadczenie Boga

Poznanie i odkrycie prawdy częstokroć staje się źródłem wielkiej radości przeżywanej przez autora danego doświadczenia. Przykładem tego jest ks. Józef Rogaliński SJ, rektor Akademii Wielkopolskiej w Poznaniu, który w XVIII wieku opublikował czterotomowy podręcznik fizyki doświadczalnej zatytułowany Doświadczenia skutków rzeczy pod zmysły podpadających. Ksiądz Rogaliński był nie tylko teoretykiem nauk przyrodniczo-matematycznych. Zasłynął bowiem jako prekursor bezpłatnych wykładów publicznych, na które zapraszał nie tylko uczniów ówczesnych uczelni poznańskich, ale także mieszkańców miasta, zwłaszcza rzemieślników. Tematyką tych wykładów była fizyka doświadczalna. Przeprowadzane przez niego eksperymenty musiały dostarczać nie tylko słuchaczom, ale przede wszystkim jemu samemu wiele osobistej satysfakcji i radości, skoro doświadczenie fizyczne nazwał on dociekaniem prawdy, której poznanie „rozlewa na duszę niejaką słodycz i rozkosz”.

Podobne stany ducha, zapewne nieporównywalnie bardziej intensywne, mogą stać się udziałem człowieka, kiedy z woli Boga zostaje mu dane poznawać prawdę o Nim samym. Doświadczenie tej prawdy nie wynika bowiem z inicjatywy człowieka, ani – tym bardziej – nie jest efektem zaplanowanego wcześniej i następnie dokładnie przeprowadzonego przez niego eksperymentu. To jedynie Bóg sprawia, że człowiek staje się – na miarę swoich ograniczonych możliwości – uczestnikiem i świadkiem Jego prawdy. To również sam Bóg obdarza człowieka niezwykłą słodyczą poznawania Jego tajemnic. „Ilekroć otrzymywałem Twoje słowa, pochłaniałem je, a Twoje słowo stawało się dla mnie rozkoszą i radością serca mego. Bo imię Twoje zostało wezwane nade mną, Panie, Boże Zastępów!” – wyznawał Najwyższemu prorok Jeremiasz (Jr 15, 16). W odpowiedzi usłyszał słowa Boga umacniające go w prorockim posłannictwie wobec mieszkańców Jerozolimy: „Uczynię z ciebie dla tego narodu niezdobyty mur ze spiżu. Będą walczyć z tobą, lecz cię nie zwyciężą, bo Ja jestem z tobą, by cię wspomagać i uwolnić – wyrocznia Pana. Wybawię cię z rąk złoczyńców i uwolnię cię z mocy gwałtowników” (Jr 15, 20-21).

W ten sposób odsłania się przed nami jeszcze jeden rodzaj doświadczenia, o jakim mówi Biblia. Jeśli pierwszym rodzajem było doświadczenie w sensie pewnej obiektywnej próby, jakiej Bóg poddaje człowieka, aby mógł on poznać prawdę o sobie, to w tym przypadku pojawia się doświadczenie w sensie podmiotowym. Oto człowiek doświadcza czegoś, o czym może z całą pewnością powiedzieć: „ja tego doznałem”, „to właśnie się we mnie zdarzyło” – i dlatego: „ja o tym świadczę”.

Niezwykle wymowna pod tym względem jest reakcja św. Piotra podczas Przemienienia Jezusa na górze Tabor. Nawiązując do tego wydarzenia, papież Benedykt XVI pisał w książce Jezus z Nazaretu: Piotr, Jakub i Jan „są wstrząśnięci niezwykłością zjawiska. Ogarnia ich «na-Bożny» lęk. (…) Odczuwali własną kruchość i ze strachu byli niemal sparaliżowani. «Tak byli przestraszeni» – mówi Marek (Mk 9, 6). A jednak Piotr – mimo iż w swym oszołomieniu «nie wiedział, co powiedzieć» (Mk 9, 6) – zabiera głos: «Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza» (Mk 9, 5)”. Słowa Piotra były następstwem tego, co przeżył wraz z Jakubem i Janem.

Jak pisze dalej papież Benedykt XVI, „na górze trzej uczniowie widzą chwałę królestwa Bożego jaśniejącą w Jezusie. Na górze osłania ich święty obłok Boga. Na górze – w rozmowie przemienionego Jezusa z Prawem i Prorokami – poznają, że nadeszło rzeczywiste Święto Namiotów. Na górze dowiadują się, że sam Jezus jest żywą Torą, cały słowem Boga. Na górze widzą «moc» (dynamis) przychodzącego w Chrystusie królestwa”. Dlatego też pragną trwać nadal na Taborze, stając się świadkami i w jakiejś mierze również uczestnikami Jego chwały. A kiedy mocą zesłanego na nich Ducha Świętego, pójdą na cały świat i będą nauczać wszystkie narody (por. Mt 28, 18-20), jako świadkowie Przemienienia będą głosić prawdę o Jezusie Chrystusie Synu Bożym. Dlatego też św. Piotr napisze w swoim Drugim Liście: „Nie za wymyślonymi bowiem mitami postępowaliśmy wtedy, gdy daliśmy wam poznać moc i przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa, ale [nauczaliśmy] jako naoczni świadkowie Jego wielkości. Otrzymał bowiem od Boga Ojca cześć i chwałę, gdy taki oto głos Go doszedł od wspaniałego Majestatu: «To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie». I słyszeliśmy, jak ten głos doszedł z nieba, kiedy z Nim razem byliśmy na górze świętej” (2 P 1, 16-18).

Z „dotknięcia” przez Boga i osobistego poznania Go wynika miłość, która ogarnia i przenika całe serce człowieka. „Nie jakimś mglistym uczuciem – wyznawał w Confessiones św. Augustyn po swoim nawróceniu – ale stanowczym wyborem kocham Ciebie, Panie. Swoim słowem ugodziłeś moje serce i pokochałem Cię. Zresztą i niebo, i ziemia, i wszystko, co one zawierają, ze wszystkich stron wołają do mnie, abym Cię miłował. (…) Lecz co ja właściwie miłuję, kiedy miłuję Ciebie? Nie urodę cielesną ani urok życia doczesnego. Nie promienność światła tak miłego moim oczom. Nie melodie słodkie pieśni rozmaitych. Nie woń upajającą kwiatów, olejków, pachnideł. Nie mannę ani miód. Nie ciało, które pragnąłbym uścisnąć. Nie takie rzeczy miłuję, gdy miłuję mojego Boga. A jednak kocham pewnego rodzaju światło, pewnego rodzaju głos, woń, pokarm, uścisk we wnętrzu mojej ludzkiej istoty, gdzie rozbłyska dla mej duszy światło, którego nie ogarnia przestrzeń, gdzie dźwięczy głos, którego czas z sobą nie unosi, gdzie bije woń, której wiatr nie rozwiewa, gdzie doświadcza się smaku, którego nie psuje sytość, gdzie się trwa w uścisku, którego nasycenie nie rozerwie. To właśnie kocham, gdy kocham mojego Boga” (X, 6).

Mistyczne doświadczenia Boga

Poznanie Boga staje się szczególnie intensywne i w jakiejś mierze tajemnicze w przypadku doświadczeń mistycznych, które w pewnym momencie mogą przekształcić się nawet w ekstazę. W nich miłość do Boga łączy się często z dojmującym cierpieniem. To właśnie wydarzyło się w święto Podwyższenia Krzyża Świętego 14 września 1224 roku, kiedy św. Franciszek z Asyżu dostąpił w Alwerni łaski noszenia na swym ciele stygmatów męki Chrystusa. Były one dla niego zarówno źródłem wielkiej radości, jak i ogromnego cierpienia. W ułożonej przez siebie pieśni, noszącej tytuł Walka miłości, ukazał Chrystusa – swego młodzieńczego Oblubieńca, swego Kochanka – który pod postacią Serafina o sześciu skrzydłach przebił rozżarzoną włócznią jego ręce, nogi i bok, i którego kocha żarliwą miłością mimo doznawanego bólu.

„Miłością gorę bez miary
W miłości wtrącony żary.

Mój oblubieniec młodzieńczy,
Mój rozkochany baranek,
Gdy mię pierścionkiem zaręczy,
I w ślubny ustroi wianek:
Ciężkie okowy mi wkłada,
Piersi przebija żelazem –
Choć w kęsy serce się pada
Kocham i gorę zarazem.

Serce spękało w kawałki,
Ciało upadło bez siły...
Miłością ciśnione strzałki
Całego mię zapaliły;
To mój kochanek tak strzela,
I straszy wojny obrazem;
Konam w rozkoszach wesela
Kochając gorę zarazem.

Umieram z samej słodkości,
Mojej nie dziwcie się śmierci,
Cisnął oszczepem miłości,
Na wskróś mi serce przewierci.
A na oszczepie wsadzone
Żelazo sto stóp mające,
Przebodło na drugą stronę
Serce miłością płonące. (…)

Umarły! lecz nie trup jeszcze,
Tylko zabity rozkoszą –
W tem przejdą ogniste dreszcze
Własne mię siły podnoszą.
Jużem tak silny, że mogę
Na przewodników skinienie,
Do nieba puścić się w drogę
Miłością wtrącon w płomienie. (…)

Syty tą zemstą i złością
Zgodę zawarłem z Nim wieczną –
Chrystus mię bowiem miłością
Zaraz ukochał serdeczną.
Jego miłością szczęśliwy,
Widzę w serca zachwyceniach
Wizerunek jego żywy –
W miłości gorę płomieniach.

Miłością gorę bez miary
W miłości wtrącony żary”.

Podobny opis mistycznej ekstazy zawdzięczamy żyjącej w XVI wieku św. Teresie z Avila, ogłoszonej przez papieża Pawła VI doktorem Kościoła wraz z tytułem „doktora mistycznego”. Jednym z przełomowych momentów jej życia stała się, dość przypadkowa, lektura Confessiones św. Augustyna. „Gdym zaczęła czytać Wyznania, zdawało mi się, że widzę w nich własny swój obraz – pisała w Księdze życia. Doszedłszy do miejsca, gdzie Święty opowiada nawrócenie swoje, i jak usłyszał głos w ogrodzie, wyraźnie miałam w sercu to uczucie, że Bóg tymże głosem woła i mnie; długi czas pozostałam cała tonąc we łzach, wielką w głębi duszy gorzkością żalu i strapienia. O Boże, jakże srogo cierpi dusza, gdy utraci tę wolność, jaka jej była dana i jaką powinna była zachować na to, aby była panią samej siebie! Sama sobie dziś się dziwię, jak mogłam żyć w takiej męce! Niech będzie chwała Bogu, iż darował mi życie, abym powstała ze śmierci, nad wszelką śmierć śmiertelniejszej!” (9, 8).

Nawrócenie, jakie wtedy przeżyła, po latach doprowadziło ją do mistycznego doświadczenia, opisanego w Księdze życia. Pewnego dnia, podczas samotnej modlitwy miała widzenie cherubina o „twarzy niebieskim zapałem płonącej”. „Ujrzałam w ręku tego anioła długą włócznię złotą, a grot jej żelazny u samego końca był jakoby z ognia. Tą włócznią, zdało mi się, kilkoma nawrotami serce mi przebijał, zagłębiając ją aż do wnętrzności. (...) Tak wielki był ból tego przebicia, że wyrywał mi z piersi one jęki, o których wyżej wspomniałam; ale taką zarazem przewyższającą wszelki wyraz słodkość sprawia mi to niewypowiedziane męczeństwo, że najmniejszego nie czuję w sobie pragnienia, by ono się skończyło i w niczym innym dusza moja nie znajduje zadowolenia jeno w Bogu samym. Nie jest to ból cielesny ale duchowy, chociaż i ciało niejaki, owszem, nawet znaczny ma w nim udział; ale taka mu towarzyszy słodka, między duszą a Bogiem wymiana oznak miłości, że jej opisać nie zdołam, tylko Boga proszę, aby w dobroci swojej dał zakosztować jej każdemu, kto by mnie nie wierzył” (29, 13).

Dla osób, które tego doświadczyły, mistyczne doświadczenia Boga były wielką tajemnicą, którą później starały się oddać za pomocą poetyckich metafor. Tym bardziej takimi niezgłębionymi tajemnicami pozostawały i pozostają one dla osób postronnych. Trudno się zatem dziwić temu, że bardziej przemawiającymi dla nas są próby ich wyrażenia poprzez różnego rodzaju dzieła sztuki, niż przez uczone i pełne abstrakcyjnych pojęć rozprawy teologiczne. Dlatego też w kościele górnym bazyliki św. Franciszka w Asyżu możemy podziwiać wspaniały fresk Giotta z końca XIII wieku, ukazujący stygmatyzację Biedaczyny, a w kościele Santa Maria della Vittoria w Rzymie pochodzącą z XVII wieku marmurową rzeźbę Giovanni Lorenzo Berniniego Ekstaza świętej Teresy, która po dzień dzisiejszy budzi powszechny podziw. „Biała marmurowa postać św. Teresy spoczywa w pozycji półleżącej, głowa i tułów wygięte ku tyłowi, twarz wyraża najwyższy zachwyt i niedocieczony wyraz nieobecności w stosunku do widza. Usta jakby wołały z głośno wyrażonej rozkoszy” – pisał o tej rzeźbie o. profesor Jan Andrzej Kłoczowski OP.

Szczególnym zapisem widzeń i objawień Pana Jezusa jest Dzienniczek Siostry Faustyny. Siostra Faustyna doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ludzkie słowa są dziwnie nieporadne, aby dokładnie oddać to, co stało się jej udziałem. Dlatego wyznawała: „Mam spisać zetknięcia się duszy mojej z Tobą, o Boże, w chwilach szczególnych nawiedzeń Twoich. Mam pisać o Tobie, o Niepojęty w miłosierdziu ku biednej duszy mojej. Wola Twoja święta jest życiem duszy mojej. Mam ten nakaz przez tego, który mnie Ciebie, Boże, tu na ziemi zastępuje, który mi tłumaczy wolę Twoją świętą. Jezu, widzisz, jak mi jest trudno pisać, jak nie umiem napisać, co w duszy przeżywam. O Boże, czyż może napisać pióro to, w czym nieraz słów nie ma? Ale każesz pisać, o Boże, to mi wystarczy” (Dz, 6).

Tych nawiedzeń Pana Jezusa św. Faustyna doświadczyła bardzo wiele. Zaczęły się one pewnego lipcowego dnia 1924 roku, kiedy Helenka Kowalska podczas zabawy w parku „Wenecja” w Łodzi ujrzała tuż obok siebie „Jezusa umęczonego, obnażonego z szat, okrytego całego ranami, który mi powiedział te słowa: «Dokąd cię cierpiał będę i dokąd mnie zwodzić będziesz?». W tej chwili umilkła wdzięczna muzyka, znikło sprzed oczu moich towarzystwo, w którym się znajdowałam, pozostał Jezus i ja” (Dz, 9).

Natomiast jedno z ostatnich widzeń, o jakim wiemy z jej Dzienniczka, miało miejsce niewiele przed jej śmiercią, dnia 17 czerwca 1938 roku. W jakiejś mierze zapowiadało ono mające już wkrótce nastąpić jej przejście do nieba. „Czułam się tak słaba, że czułam, jakoby we mnie wszystko zamierało. Jednak gdy się pogrążyłam w głębszej modlitwie, poznałam, że jednak nie jest [to] jeszcze chwila wyzwolenia, ale bliższe wezwanie Oblubieńca. Kiedy się spotkałam z Panem, powiedziałam Mu: «Zwodzisz mnie, Jezu, ukazujesz mi bramę otwartą nieba i znowu pozostawiasz mnie na ziemi». I rzekł mi Pan: «Gdy ujrzysz w niebie dni swoje obecne, rozradujesz się i chciałabyś ich widzieć jak najwięcej. Nie dziwię ci się, córko moja, że nie możesz teraz pojąć tego, bo serce twoje jest przepełnione bólem i tęsknotą za mną. Podoba mi się czujność twoja; niech ci wystarczy słowo moje, że już niedługo». I dusza moja znowu znalazła się wśród wygnania. Złączyłam się w miłości z wolą Bożą, poddając się jej miłościwym wyrokom” (Dz, 1786-1787).

Opisane zdarzenie było swoistym przedłużeniem tego, co Siostra Faustyna przeżyła ponad rok wcześniej, 6 maja 1937 roku, w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego. „Dziś od samego rana dusza moja jest dotknięta przez Boga – pisała w Dzienniczku. Po Komunii Świętej chwilę obcowałam z Ojcem niebieskim. Dusza moja została pociągnięta w sam żar miłości, zrozumiałam, że żadne dzieła zewnętrzne nie mogą iść w porównanie z miłością czystą Boga... Widziałam radość Słowa Wcielonego i zostałam pogrążona w Troistości Bożej. Kiedy przyszłam do siebie, tęsknota zalała mi duszę, tęsknię za połączeniem się z Bogiem. Miłość ogarniała mnie tak wielka ku Ojcu niebieskiemu, że ten dzień cały nazywam nieprzerwaną ekstazą miłości. Cały wszechświat wydał mi się jakoby małą kropelką wobec Boga. Nie masz szczęścia większego nad to, że mi Bóg daje poznać wewnętrznie, że jest Mu miłe każde uderzenie serca mojego, i kiedy mi okazuje, że mnie szczególnie miłuje. To wewnętrzne przeświadczenie, w którym mię Bóg utwierdza o swej miłości ku mnie i o tym, jak Mu jest miła dusza moja, wprowadza w duszę moją głębię pokoju. W dniu tym nie mogłam przyjąć żadnego pokarmu, czułam się nasycona miłością” (Dz, 1121).

Cały ten dzień Wniebowstąpienia Pańskiego Siostra Faustyna przeżywała jako „ekstazę miłości”. Błogosławiony ks. Michał Sopoćko był natomiast osobistym świadkiem ekstazy, jaka dzięki łasce Bożej stała się jej udziałem na miesiąc przed jej śmiercią. W dość krótkim tekście zatytułowanym Moje wspomnienia o śp. Siostrze Faustynie dał o tym następujące świadectwo: „Raz widziałem Siostrę Faustynę w ekstazie. Było to 2 września 1938 roku, gdy ją odwiedzałem w szpitalu na Prądniku i pożegnałem ją, by odjechać do Wilna. Odszedłszy kilkadziesiąt kroków, przypomniałem [sobie], że przyniosłem jej kilkadziesiąt egzemplarzy wydanych w Krakowie, a ułożonych przez nią modlitw (nowenna, litania, koronka) o Miłosierdziu Bożym. Wróciłem natychmiast, by je wręczyć. Gdy otworzyłem drzwi do separatki, w której się ona znajdowała, ujrzałem ją zatopioną w modlitwie w postawie siedzącej, ale prawie unoszącej się nad łóżkiem. Wzrok jej był utkwiony w jakiś przedmiot niewidzialny, źrenice nieco rozszerzone, na razie nie zwróciła uwagi na moje wejście, a ja nie chciałem jej przeszkadzać i zamierzałem się cofnąć; wkrótce jednak ona przyszła do siebie, spostrzegła mnie i przeprosiła, że nie słyszała mego pukania do drzwi ani wejścia. Wręczyłem jej owe modlitwy i pożegnałem, a ona powiedziała: «Do zobaczenia w Niebie!». Gdy następnie 26 września odwiedziłem ją po raz ostatni w Łagiewnikach, nie chciała ze mną już rozmawiać, a może raczej nie mogła, mówiąc: «Zajęta jestem obcowaniem z Ojcem Niebieskim». Rzeczywiście, robiła wrażenie nadziemskiej istoty. Wówczas już nie miałem najmniejszej wątpliwości, że to, co się znajduje w jej Dzienniczku o Komunii świętej, udzielanej w szpitalu przez Anioła, odpowiada rzeczywistości”.

Doświadczenie Bożego miłosierdzia

W Drugim Liście do Koryntian św. Paweł pisze o szczególnych usiłowaniach mieszkających w Koryncie chrześcijan, którzy pragną doświadczyć Chrystusa. Apostoł stwierdza przy tym: „nie jest [On] słaby wobec was, lecz ukazuje w was moc swoją” (por. 2 Kor 13, 3). Jest to moc objawiona w Jego tajemnicy paschalnej: Chrystus „chociaż bowiem został ukrzyżowany wskutek słabości, to jednak żyje dzięki mocy Bożej” (2 Kor, 13, 4a). Podobnie też pisał św. Paweł już wcześniej, w Pierwszym Liście skierowanym do tych samych adresatów: „My głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani, tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą. To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi” (1 Kor 1, 23-25). Mając świadomość tego szczególnego doświadczenia mocy Chrystusa działającego w sercach chrześcijan, św. Paweł wzywał równocześnie Koryntian, aby badali i doświadczali także samych siebie, gdy chodzi o stan ich wiary: „Siebie samych badajcie, czy trwacie w wierze, siebie samych doświadczajcie! Czyż nie wiecie o samych sobie, że Jezus Chrystus jest w was?” (2 Kor 13, 5).

Powyższe słowa Apostoła Narodów możemy odnieść do tajemnicy Bożego miłosierdzia. Właśnie ono jest bowiem ową mocą Bożą i mądrością Bożą, które są największymi i najwspanialszymi owocami Paschy Chrystusa. To przez Boże miłosierdzie Chrystus okazuje w nas swoją moc, dzięki której stajemy się ciągle na nowo dziećmi Ojca niebieskiego. To wiernie świadcząc o Bożym miłosierdziu, chrześcijanie mają wszelkie podstawy ku temu, by z całą pokorą, a jednocześnie z ogromną radością powiedzieć o sobie, że trwają w wierze i że sam Chrystus jest w nich.

Tak na pewno było w przypadku św. Franciszka z Asyżu, którego Chrystus doprowadził do nawrócenia po to, by stał się on następnie najbardziej przejmującym, a przez to najbardziej przekonującym świadkiem Jego nieskończonego miłosierdzia. Jak pisze brat Tomasz z Celano w Życiorysie pierwszym, „Pewnego dnia, kiedy [Franciszek] z całej mocy wzywał miłosierdzia Pańskiego, Pan okazał mu, co powinien czynić. Następnie napełniła go taka wielka radość, że nie mogąc jej pohamować, coś wykrzykiwał, że aż ludzie słyszeli. (…) Ludzie sądzili, że chce się ożenić i zapytywali go. (…) On odpowiadał: «Poślubię oblubienicę szlachetniejszą i piękniejszą od wszystkich, jakie kiedykolwiek widzieliście, która wyglądem góruje nad innymi, a mądrością wszystkie przewyższa». Zaprawdę, tą niepokalaną oblubienicą od Boga jest zakon, jaki on począł, a skarbem ukrytym jest królestwo niebieskie, którego tak bardzo pożądał. Jako że koniecznie musiało się w nim wypełnić powołanie ewangeliczne, skoro miał być sługą ewangelii w wierze i prawdzie” (III, 7).

Tak również było w życiu św. Teresy z Awila, która wyznawała w Księdze życia: „O Panie duszy mojej! Jak zdołam godnie wysławiać wszystkie łaski, jakimi w ciągu tych lat mię obsypywałeś? Jak w samejże chwili, gdym Ciebie najciężej obrażała, Ty nagle wzbudzając we mnie żal najgłębszy, czyniłeś mnie sposobną do łask i pociech Twoich! Prawdziwie, Królu mój, najdelikatniejszego i najsroższego zarazem użyłeś sposobu na ukaranie mnie, wiedząc, Ty Boski Znawco serca mego, co mię może najmocniej zaboleć. Za grzechy moje karałeś mię niewypowiedzianymi pociechami swymi” (7, 19).

Tak też było w przypadku św. Faustyny, którą sam Pan Jezus nazwał sekretarką swego miłosierdzia (por. Dz, 965) i szafarką swego miłosierdzia (por. Dz, 570). To właśnie jako sekretarka Bożego miłosierdzia tuż po zakończeniu rekolekcji i po odnowieniu ślubów zakonnych w listopadzie 1932 roku najpierw ujrzała Pana Jezusa, a następnie przekazała skierowane przez Niego przesłanie do kapłanów: „Po odnowieniu ślubów i Komunii św. nagle ujrzałam Pana Jezusa, który rzekł mi łaskawie: «Córko moja, patrz w miłosierne Serce moje». Kiedy się wpatrzyłam w to Serce Najświętsze, wyszły te same promienie, jakie są w tym obrazie – jako Krew i Woda, i zrozumiałam, jak wielkie jest miłosierdzie Pańskie. I znów rzekł Jezus łaskawie: «Córko moja, mów kapłanom o tym niepojętym miłosierdziu moim. Palą mnie płomienie miłosierdzia, chcę je wylewać na dusze, [ale] nie chcą dusze wierzyć w moją dobroć». Nagle Jezus znikł. Jednak dzień cały duch mój był zanurzony w odczuwalnej obecności Bożej, pomimo gwaru i rozmowy, jak zwykle bywa po rekolekcjach. Nic mi to nie przeszkadzało. Duch mój był w Bogu, pomimo że na zewnątrz brałam udział w rozmowach, a nawet byłam zwiedzić Derdy” (Dz, 177).

Wszyscy oni – św. Franciszek z Asyżu, św. Teresa Wielka i św. Siostra Faustyna – doświadczyli na sobie ogromu Bożego miłosierdzia. Tym bardziej więc czuli się wezwani i równocześnie zobowiązani do tego, aby innym to miłosierdzie głosić, a samego Boga za nie całym swym sercem nieustannie wysławiać. W tej postawie upodabniali się do Maryi, która – w pełni świadoma tego, jak wielkie rzeczy uczynił Jej Wszechmocny – w swym hymnie Magnificat uwielbiała Boga za miłosierdzie okazywane przez Niego „na pokolenia i pokolenia dla tych, co się Go boją” (por. Łk 1, 49-55).

Powszechność Bożego miłosierdzia

Boże miłosierdzie ma wymiar powszechny, ponieważ odnosi się do wszystkich ludzi. Jest to prawda, która wynika z trzech słów Pana Jezusa. Pierwszym z nich jest sam początek modlitwy, której nauczył On swoich uczniów, zaczynającej się wezwaniem „Ojcze nasz”. Bóg jest Ojcem wszystkich ludzi – i właśnie dlatego „sprawia On, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych” (Mt 5, 45b). Drugim słowem Jezusa jest Jego wezwanie: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11, 28). Wszyscy ludzie jako grzesznicy są przecież „utrudzeni i obciążeni”. Wszyscy zatem potrzebują ulgi i pokrzepienia. Wszyscy wyczekują Bożego miłosierdzia. Dlatego też umierający na krzyżu Jezus powiedział niezwykle brzemienne w swoich skutkach trzecie słowo: „Pragnę” (J 19, 28). Pragnął nie tylko kropli wody, która by zwilżyła Jego „język zapiekły i usta spragnione”, jak śpiewamy w pieśni Wisi na krzyżu. Pragnął przede wszystkim, aby wszyscy ludzie znaleźli w Jego miłosiernym Sercu źródło wody „wytryskającej ku życiu wiecznemu” (por. J 4, 14). Dlatego też gdy już wypełniła się Jego Pascha, św. Paweł mógł napisać w Liście do Rzymian: „Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska, aby jak grzech zaznaczył swoje królowanie śmiercią, tak łaska przejawiła swe królowanie przez sprawiedliwość wiodącą do życia wiecznego przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego” (Rz 5, 20b-21).

Z prawdy o powszechnym wymiarze miłosierdzia Bożego wyniknęło błaganie, jakie św. Jan Paweł Wielki zaniósł do Boga w Akcie zawierzenia świata Bożemu Miłosierdziu: „pozwól wszystkim mieszkańcom ziemi doświadczyć Twojego miłosierdzia”. Wpisuje się ono w wielką tradycję podobnych co do swej treści innych modlitw. „O mój Jezu, przebacz nam nasze grzechy, zachowaj nas od ognia piekielnego, zaprowadź wszystkie dusze do nieba…” – nauczyła w Fatimie Matka Najświętsza Łucję, Hiacyntę i Franciszka te właśnie słowa kierować ku niebu. Z kolei sam Jezus pokazał św. Faustynie, jak należy odmawiać Koronkę do miłosierdzia Bożego, w której co chwilę pojawia się sformułowanie: „cały świat”. Najpierw bowiem na dużych paciorkach odmawia się modlitwę: „Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa, na przebłaganie za grzechy nasze i całego świata”, następnie na małych paciorkach mówi się: „Dla Jego bolesnej męki, miej miłosierdzie dla nas i całego świata”, by całość Koronki zakończyć trzykrotnym wezwaniem: „Święty Boże, Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami i nad całym światem” (por. Dz, 475-476).

Jednakże wpisując się w tę wielką tradycję modlitw, podkreślających w swej treści powszechność Bożego miłosierdzia, Jan Paweł II prosił Pana Boga jeszcze o coś więcej: nie tylko o miłosierdzie dla wszystkich ludzi, ale również o to, aby wszyscy mieszkańcy ziemi mogli wprost doświadczyć tego miłosierdzia. By każdy człowiek mógł powiedzieć o sobie: zostałem obdarzony(a) takim a takim konkretnym dobrem duchowym lub materialnym.

Aby zrozumieć niezwykłość tej prośby zawartej w Akcie zawierzenia świata, trzeba wprowadzić najpierw niezbędne rozróżnienia. Pan Bóg według swej świętej woli może najpierw obdarzać pewnych ludzi łaską swego miłosierdzia w sposób nadzwyczajny. Zdarza się to w przypadku jakichś mistycznych wizji czy ekstaz, które stają się ich bezpośrednim udziałem – jak to było w przypadku św. Franciszka z Asyżu, św. Teresy Wielkiej czy św. Siostry Faustyny.

Może też Bóg okazywać swoje miłosierdzie w sposób zwyczajny, czyli pośredni, we wspólnocie Kościoła. Wtedy to osoby wierzące otrzymują jakieś duchowe lub materialne dary poprzez działalność sakramentalną lub charytatywną innych osób żyjących i działających w Kościele. Stąd mogą one – a nawet powinny – z całego serca dziękować Bogu za otrzymane dary i wysławiać Jego miłosierdzie.

Miłosierdzia mogą doznawać również wyznawcy innych religii lub nawet ludzie niewierzący, którzy spotykają się z Bożym miłosierdziem poprzez dobroć i poświęcenie ze strony ludzi wierzących, okazujących im swoje wsparcie zarówno duchowe, jak i materialne. Wtedy osoby obdarzone taką dobrocią wprawdzie nie będą mogły uznawać jej za przejaw Bożego miłosierdzia wobec siebie, nie będą więc Bogu dziękować ani Go wysławiać. Zawsze jednak będą objęte Jego ojcowską troską i miłością, a swoją wdzięczność będą mogli wyrażać wobec swoich bezpośrednich dobroczyńców. Dziękując im, pośrednio będą oddawać cześć samemu Bogu, który jest źródłem wszelkiego dobra.

O Bożym miłosierdziu możemy mówić także w przypadku, gdy jacyś ludzie dobrej woli, niewierzący i nie należący do Kościoła, okazują dobroć swego serca innym osobom. Jeśli obdarowani będą osobami wierzącymi, to wtedy będą oni mogli wysławiać Boga za dobro, którego doświadczyli ze strony ludzi niewierzących.

Jeśli natomiast zarówno ludzie obdarzający jakimś dobrem innych, jak i sami obdarowani są osobami niewierzącymi, to nie będą oni mogli nic powiedzieć o doświadczeniu Bożego miłosierdzia. Jednakże jego realne zaistnienie będzie oczywiste dla ludzi wierzących, którzy, patrząc na dziejące się i doświadczane przez osoby niewierzące dobro, dostrzegą w nim błogosławiony przejaw dobroci i miłosierdzia samego Boga, na którego obraz i podobieństwo został stworzony każdy człowiek.

Wszystkie te przedstawione powyżej możliwości doświadczenia Bożego miłosierdzia wymagają od ludzi wierzących „wyobraźni miłosierdzia”, o której Jan Paweł II pisał w Liście apostolskim Novo millennio ineunte, na zakończenie Wielkiego Jubileuszu Roku 2000. Czytamy w nim między innymi: „Potrzebna jest dziś nowa «wyobraźnia miłosierdzia», której przejawem będzie nie tyle i nie tylko skuteczność pomocy, ale zdolność bycia bliźnim dla cierpiącego człowieka, solidaryzowania się z nim, tak aby gest pomocy nie był odczuwany jako poniżająca jałmużna, ale jako świadectwo braterskiej wspólnoty dóbr. (…) Czyż taki styl bycia nie stałby się największą i najbardziej skuteczną formą głoszenia dobrej nowiny o Królestwie Bożym? Bez tak rozumianej ewangelizacji, dokonującej się przez miłosierdzie i świadectwo chrześcijańskiego ubóstwa, głoszenie Ewangelii – będące przecież pierwszym nakazem miłosierdzia – może pozostać nie zrozumiane i utonąć w powodzi słów, którymi i tak jesteśmy nieustannie zalewani we współczesnym społeczeństwie przez środki przekazu. Miłosierdzie czynów nadaje nieodpartą moc miłosierdziu słów” (NMI, 50).

Postulowana przez św. Jana Pawła Wielkiego wyobraźnia miłosierdzia, jawiąca się nam jako niezbędny warunek doświadczenia Bożego miłosierdzia, ma charakter niejako ponadczasowy: nie jest związana ani z czasem, ani też z miejscem jej zaistnienia.

Nowi błogosławieni

Nazajutrz po dokonaniu Aktu zawierzenia świata Bożemu Miłosierdziu, w niedzielę 18 sierpnia 2002 roku, Papież celebrował na krakowskich Błoniach Mszę Świętą, podczas której wyniósł do grona błogosławionych cztery osoby szczególnie zasłużone w dziedzinie miłosierdzia: arcybiskupa Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, ojca Jana Beyzyma – jezuitę, ks. Jana Balickiego oraz siostrę Sancję Janinę Szymkowiak – serafitkę. Wszyscy oni żyli w XIX i XX wieku. Działali nie tylko na terenie Polski, ale także w Rosji (abp Feliński), a nawet na Madagaskarze (o. Beyzym). Przez nich w sposób zwyczajny, we wspólnocie Kościoła Bóg okazywał ludziom swoje miłosierdzie w wielorakiej postaci.

Jak głosił w swej homilii Jan Paweł II, bł. ksiądz Jan Balicki jest i powinien pozostać przykładem dla wszystkich kapłanów jako żarliwy szafarz sakramentu pokuty i pojednania. „Jego posługa miłosierdzia (…) szczególnie mocno wyraziła się [bowiem] przez posługę w konfesjonale. Zawsze z cierpliwością i pokorą starał się zbliżyć grzesznego człowieka do tronu Bożej łaski”.

Natomiast bł. arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński ukazał się światu jako wzór polskiego patrioty, głęboko angażującego się „w obronę wolności narodowej”. Podczas powstania styczniowego, „wiedziony miłosierdziem wobec braci”, otwarcie wystąpił „w obronie prześladowanych”, co przypłacił trwającym dwadzieścia lat zesłaniem w głąb Rosji. „Napisano o nim, że «w czasie swego wygnania, w ucisku wszechstronnym, w ubóstwie modlitwy, trzymał się tylko ciągle u stóp krzyża i oddawał się miłosierdziu Bożemu»”. Dlatego też taki właśnie program powinien, zdaniem Jana Pawła II, przyświecać dzisiaj polskim biskupom w ich działaniach na rzecz dobra w odniesieniu do środowisk, które częstokroć znajdują się daleko od Kościoła, a nawet są całkowicie poza nim. „Ten program niech kształtuje wasze zaangażowanie wpierw w życie Kościoła, a potem – jeśli to słuszne i konieczne – w życie społeczno-polityczne na arenie narodowej, europejskiej i światowej”. Wbrew nasilającej się hałaśliwej propagandzie liberalizmu, wolności bez prawdy i odpowiedzialności „pasterze Kościoła nie mogą [bowiem] nie głosić jednej i niezawodnej filozofii wolności, jaką jest prawda krzyża Chrystusowego. Taka filozofia wolności jest [też] istotowo związana z dziejami naszego narodu”.

Z kolei działalność bł. siostry Sancji, Janiny Szymkowiak, jeszcze przed jej wstąpieniem do klasztoru była przeniknięta dobrocią „dla wszystkich ludzi, a szczególnie dla najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących. Przynależąc do Sodalicji Mariańskiej i Kółka Miłosierdzia św. Wincentego, niosła im konkretną pomoc”. Natomiast jako serafitka „jeszcze pełniej oddała się na służbę innym”. „Ciężkie czasy hitlerowskiej okupacji przyjęła [bowiem] jako okazję do całkowitego oddania siebie potrzebującym. Swoje powołanie zakonne zawsze uznawała za dar Bożego miłosierdzia”. Odczuwali to między innymi angielscy i francuscy jeńcy wojenni, którzy podczas drugiej wojny światowej przebywali w Poznaniu. Częstokroć nazywali ją „aniołem dobroci”, a po śmierci całowali jej martwą rękę, mówiąc: „Święta Sancja”. Cierpienia związane z trawiącą ją gruźlicą ofiarowała Panu Bogu za grzeszników. Przed śmiercią, która nastąpiła 29 sierpnia 1942 roku, pełna ufności powiedziała: „Umieram z miłości, a Miłość miłości niczego odmówić nie może”. Przez całe swe życie była bowiem wierna powiedzeniu, które wyraziła jeszcze w młodzieńczym wieku: „Jak się oddać Bogu, to oddać się na przepadłe”.

Jeśli działalność błogosławionych: arcybiskupa Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, księdza Jana Balickiego i siostry Sancji Janiny Szymkowiak stała się przejawem Bożego miłosierdzia dla ludzi mniej lub bardziej związanych z życiem Kościoła, a przynajmniej jakoś rozumiejących chrześcijański świat wartości, to świadectwo o Bożym miłosierdziu, jakie dał bł. ojciec Jan Beyzym, wybiegało daleko poza ten świat. Na dalekim Madagaskarze „z miłości do Chrystusa poświęcił [on] swoje życie trędowatym. Służył dniem i nocą tym, którzy byli niejako wyrzuceni poza nawias życia społecznego. Przez swoje czyny miłosierdzia wobec ludzi opuszczonych i wzgardzonych dawał niezwykłe świadectwo Ewangelii”. Niósł Ewangelię „tym, którzy jej nie znają”. Zdaniem Jana Pawła II, był to ze strony o. Beyzyma „największy dar miłosierdzia – prowadzić ludzi do Chrystusa, pozwolić im poznać i zakosztować Jego miłości”.

Przesłanie

Rozważając życie tych błogosławionych, a jednocześnie wracając do wołania św. Jana Pawła Wielkiego zanoszonego do Boga w Akcie zawierzenia świata Bożemu Miłosierdziu, aby pozwolił „wszystkim mieszkańcom ziemi doświadczyć Jego miłosierdzia”, dobrze zdajemy sobie sprawę z tego, że Papież modlił się wtedy również za nas wszystkich. Prosił najlepszego Ojca, abyśmy, doświadczywszy najpierw sami łaski Jego miłosierdzia, stali się następnie dla innych tym, przez kogo oni będą mogli doświadczyć – świadomie lub nieświadomie – jak wielki jest Bóg w swoim miłosierdziu. By mogli Go w całym swoim dalszym życiu wielbić i Mu błogosławić. By mogli wierzyć, że jako Jego dzieci wszyscyśmy w Jego Synu zmartwychwstałym, Jezusie Chrystusie, zostali zrodzeni „do żywej nadziei: do dziedzictwa niezniszczalnego i niepokalanego, i niewiędnącego, które jest zachowane dla nas w niebie”. By mogli się radować… (por. 1 P 1, 3-6).

© Wydawnictwo św. Stanisława BM w Krakowie